piątek, 26 kwietnia 2024 12:07
Reklama

REPERTUAR DKF „POWIĘKSZENIE” STYCZEŃ 2022 R.

DKF "Powiększenie" zaprasza do oglądania filmów w styczniu 2022 r. zgodnie z podaną listą.
REPERTUAR DKF „POWIĘKSZENIE” STYCZEŃ  2022 R.

Lp.

TYTUŁ

DATA

GODZ.

CZAS

1

„ZUPA NIC”

03.01.2022

19.00

94 MIN

2

„SPENCER”

10.01.2022

19.00

111 MIN

3

„ZŁE BAŚNIE”

17.01.2022

19.00

98 MIN

4

„WYSPA BERGMANA”

24.01.2022

19.00

112 MIN

5

„WSZYSTKO ZOSTAJE W RODZINIE”

31.01.2022

19.00

100 MIN

 

„ZUPA NIC”

REALIZACJA

OBSADA

Reżyser - Kinga Dębska

Scenariusz - Kinga Dębska

Zdjęcia - Andrzej Wojciechowski

Muzyka - Michal Novinski

Montaż - Bartosz Karczyński

Scenografia - Wojciech Żogała

Kostiumy - Emilia Czartoryska

Kinga Preis - Elżbieta Makowsk

Adam Woronowicz - Tadeusz Makowski

Ewa Wiśniewska - Babcia Marty i Kasi

Barbara Papis - Marta Makowska

Alicja Warchocka - Kasia Makowska

Milena Lisiecka - Grażyna

Przemysław Bluszcz - Sąsiad Mietek

 

O FILMIE

Marta jest romantyczką i szkolną ofiarą losu. Dzieli pokój z siostrą Kasią i babcią (Ewa Wiśniewska), która zamiast bajek opowiada wnuczkom powstańcze historie. W pokoju za ścianą swe małżeńskie życie toczą rodzice, Tadek (Adam Woronowicz) i Elżbieta (Kinga Preis). On jest stale upokarzanym przez system inteligentem, który po pracy pędzi bimber i po cichu zazdrości opływającemu w dobrobyt szwagrowi (Rafał Rutkowski). Ona jest przewodniczącą zakładowej Solidarności z potrzebą wolności i marzeniem, żeby w końcu wyrwać się z Polski. Prawdziwe emocje dla całej rodziny zaczną się jednak wtedy, gdy pod blokiem stanie wymarzony pomarańczowy maluch. Ela i Tadek odkryją powołanie do handlu oraz zagranicznych wojaży, a dorastająca Marta po raz pierwszy w życiu naprawdę się zakocha.

 

Tuż po seansie Zupy nic miałem pewien problem z przyporządkowaniem jej do konkretnego gatunku filmowego. Czy to komedia familijna czy raczej film obyczajowy? A może nawet fabularyzowany dokument o życiu w poprzedniej epoce? Do teraz tego nie wiem, ale wiem już to, że to nie jest ważne! Co jest ważne – Zupa nic to film o życiu i rodzinie. I ja jakoś tej odmianie słowa rodzina przez filmowe przypadki ufam o niebo bardziej, niż Dominicowi Toretto wypowiadającego głodne kawałki o ważności rodziny chociażby i tysiąc razy. …i o kim opowiada Zupa nic Kingi Dębskiej? Nie skłamałbym twierdząc, że na równi przedstawia historię z poziomu trzech postaci – mamy – Elżbiety, taty – Tadka oraz starszej córki – Marty, przy czym chyba największy nacisk kładzie się na ukazywanie historii oczami tej ostatniej. To co jednak jest pięknego w narracji filmu to to, że daje ona wspaniale zbalansowaną perspektywę – problemy Marty w szkole są równie poważne co Elżbiety w pracy – mowa tu o ujęciu, które pokazuje, że życie dorosłe też bywa miejscami błahe, a życie dzieci również miewa swe troski i problemy.

Marta jest trochę szkolnym przegrywem, który odnajduje niespodziewanie swą pierwszą miłość. W tej świetnie zagranej postaci czuć pewien sznyt znany z książek Małgorzaty Musierowicz, ale. oczywiście. także autorską kreację Kingi Dębskiej. Mama Elżbieta z kolei to niespokojny duch, z sercem walecznym na miarę Joanny d’Arc, co jednak nie jest zbyt korzystną konfiguracją w okresie PRLu… Jej mąż, Tadek, to przedstawiciel klasy średnich intelektualistów. Spokojny, wrażliwy, łysawy facet z kompleksami jak każdy w tym wieku. Nie jest ideałem, ale kocha swoją żonę i córki na zabój. Podejrzewam, że kocha nawet teściową (w tej roli fenomenalna Ewa Wiśniewska!).

Chociaż film żongluje trochę stereotypami to – w co aż sam nie potrafię uwierzyć! – robi to w taki sposób, że nie są one oklepane, odpychające jak to na powycierane stereotypy przystało. Użyto ich, aby lepiej zaprojektować historię naszych bohaterów. Upraszczają, ale nie do stopnia, który ujmowałby czegoś bohaterom. A ci są naprawdę zjawiskowi – każda rola ma barwę, charakter. Role dziecięce zasługują tu na wyróżnienie – nie są przeaktorzone (co młodym aktorom może się zdarzać), a jednocześnie mają ogromne pokłady wiarygodności.

Film Kingi Dębskiej to jest, w ogóle, magia. Zrobiła film o rodzinie w PRLu, który jest ciekawy. Jest trochę niepokorny, ale bezpretensjonalny. Ma peerelowską szarość, ale zarazem rodzinną, intrygującą głębię barw. Dębska jak dotąd nikt inny zdaje się być mistrzynią w sprawianiu, że oksymoron nie jest oksymoronem – zachowuje świetny balans w komponowaniu na ekranie żywiołów, które na co dzień się wykluczają.

Jednak nie samą świetną grą film ten stoi. Kompozycja muzyczna to także mocny element filmu – mamy tu hymn na początku, później natomiast Lady Pank, a po nim italo disco (oj tak, poproszę…). Dzieło Dębskiej to produkcja równie serdeczna, co miejscami zuchwale puszczająca oczko i mająca swój własny pazur. Mamy tu także do czynienia ze stylizowaniem kilku scen na te charakterystyczne, archiwalne klipy w monochromie, a w innym miejscu film bawi się ustawianiem kadru i ujęciem kamery. Nie można tu zarzucić dogmatyzmu i oklepania w kompozycji – Kinga Dębska mogłaby osiąść na laurach, robić film na jedno kopyto jak to się w Polsce robi. Ale – niech jej za to będą dzięki – tak nie robi. Dzięki temu ten film to prawdziwie apetyczny, kinowy kąsek w sosie słodko-pikantnym.

Film Dębskiej to bezbłędny przykład kina na skraju całkowitej prawdy i krzywego zwierciadła – granica między tymi dwoma tak naprawdę się tu zaciera! Pani reżyser stworzyła rodzinę, która jest podobna do każdej – po to były te lekkie stereotypy. No… może jedynie postać babci jest trochę przerysowana, ale i tak ma swój urok. Różnorodność sposobów przedstawienia historii i jej spójność to kolejne harmoniczne połączenie przeciwnych aspektów – jest oryginalnie, ale i bardzo gładko, spójnie. Zupa nic to film o rodzinie, o umiłowaniu życia, o tym że zwykłość to piękno i że każdy ma swoje troski. Emanuje on pokładami ciepła większymi niż nieosłoniony reaktor termojądrowy i intryguje świeżą prezencją. To film o urywaniu z życia trochę szczęścia w szarej, nie zawsze przychylnej rzeczywistości.

Maciej Reguła – Popkulturowcy

 

 

„SPENCER”

REALIZACJA

OBSADA

Reżyser - Pablo Larraín

Scenariusz - Steven Knight

Zdjęcia - Claire Mathon

Muzyka - Jonny Greenwood

Montaż - Sebastián Sepúlveda

Scenografia - Guy Hendrix Dyas

Kostiumy - Jacqueline Durran

Kristen Stewart - Księżna Diana

Jack Farthing - Książe Charles

Sally Hawkins - Maggie

Timothy Spall - Major Alistar Gregory

Sean Harris - Darren

Richard Sammel - Książę Philip

Amy Manson - Anna Boleyn

O FILMIE

W małżeństwo księżnej Diany i księcia Karola już dawno wkradł się chłód. Krążą pogłoski o ich romansach i możliwym rozwodzie. Jednak święta Bożego Narodzenia w królewskiej posiadłości Sandringham mają przynieść spokój i rozładowanie napięć. Obfitość jedzenia i picia, strzelanie i polowania – oto wypróbowane sposoby wyciszania sporów. Diana dobrze zna tę grę. W tym roku sprawy przybiorą jednak inny obrót…

Nie będę ukrywał mojej niechęci do twórczości scenarzysty Stevena Knighta. Uważam, że tworzy on historie przeciętne, by nie powiedzieć słabe. Wystarczy tylko wspomnieć kilka jego ostatnich projektów jak Przynęta, Ugotowany czy stworzony dla HBO Max Skazani na siebie. Są to przeważne nudne opowieści, z których nic odkrywczego nie wynika. I gdy już myślałem, że ten pisarz nie jest w stanie mnie już niczym pozytywnie zaskoczyć przynosi chilijskiemu reżyserowi Pablo Larraín taką perełkę jak Spencer. Opowieść o bożonarodzeniowym weekendzie księżnej Diany (Kristen Stewart), który na zawsze zmienił jej życie i w pewnym sensie dał upragnioną wolność.

Do dworku, niedaleko rodzinnej posiadłości księżnej Diany, zjeżdża się cała rodzina królewska. Wszystko musi być przeprowadzone zgodnie z etykietą i długowiecznymi tradycjami. Wszyscy goście muszą przyjechać przed królowa i poddać się ważeniu, by można było odnotować, ile przytyli, zjadając świąteczne potrawy, co ma automatycznie oznaczać, że dobrze spędzili czas. I praktycznie każdy z zaproszonych gości postanowił się do tych z góry ustalonych zasad dostosować. Oprócz Diany, która z niezrozumiałych dla wszystkich powodów postanowiła przyjechać sama swoim prywatnym porsche. Bez obstawy czy służby. A że nie są to czasy, w których w każdym aucie jest wbudowany GPS, to księżniczka się gubi, w wyniku czego przybywa do posiadłości ostatnia. Przy ogromnej dezaprobacie nie tylko królowej, ale także swojego męża księcia Karola (Jack Farthing) oraz nowego majordomusa (Timothy Spall) odpowiedzialnego, by cała impreza udała się bez większych uchybień. Zwłaszcza ze strony mediów, które zapłacą każde pieniądze za kolejne upokarzające zdjęcie księżnej.

Pablo Larrain stał się specjalistą od ciekawych kobiecych biografii. Zachwycił już widzów opowieścią o Jackie Kennedy, za którą dostał 3 nominacje do Oscara. Teraz podchodzi do kolejnej „świętej” osobowości, do której kino nie ma większego szczęścia. Za każdym razem, gdy jakiś twórca próbuje widzom przybliżyć życie księżnej Diany, wpada w pewną pułapkę biograficzną i stara się nie interpretować po swojemu pewnych faktów, tylko je wygładzać. Tak było w okropnie nudnej Dianie Olivera Hirschbiegela z Naomi Watts w roli głównej czy równie nieudanej Zakochanej księżniczce Davida Greene’a. Na szczęście zarówno Larrain, jak i Knight nie robią biografii, a jedynie film w jakimś tam niewielkim stopniu zainspirowany prawdziwymi wydarzeniami. Pozwala to im na swoją interpretację zdarzeń i zachowań bohaterów, bo otwiera przed nimi bardzo szerokie pole do manewrowania ich emocjami. W Spencer Diana jest już wrakiem człowieka. Zdaje sobie sprawę, że mąż nigdy jej nie kochał i został do małżeństwa zmuszony. Jego serce zawsze należało do Camilli i przestał to już nawet ukrywać. Czego dobitnym dowodem mają być perły, jakie księżna dostała od niego w prezencie, będące tymi samymi, jakimi książę obdarował swoją drugą miłość. Ta sytuacja Dianę wyniszcza psychicznie. Czuje, że nikt w rodzinie królewskiej jej nie chce. Królowa nią gardzi. I to na oczach całej rodzinny i poddanych. Nie pozwala jej na jakąkolwiek samodzielność, co tylko w niej wznieca coraz większy bunt. Z roku na rok czuje się coraz bardziej usztywniona przez wszystkie etykiety i procedury, jakim cała rodzina musi się bez dyskusji poddawać. Widzą to wszyscy dookoła: prasa, opinia publiczna, służba… O dziwo coraz więcej osób bierze stronę Diany. Niestety, to w niczym nie pomaga. Jej depresyjny stan się pogarsza. Jest on na tyle skołowana, że porównuje się do Anna Boleyn, żony Henryka VIII Tudora, której ścięto głowę, by władca mógł ożenić się ponownie. I księżna właśnie tak się czuje, jakby Karol najchętniej ją ściął, by móc wreszcie poślubić swoją ukochaną. Czasy się jednak zmieniły, więc musi tkwić w tym zaaranżowanym małżeństwie, w którym oboje są nieszczęśliw

Nigdy wcześniej nie widzieliśmy tak szczerego podejścia do sytuacji, jaka panowała w rodzinie królewskiej w tamtym czasie. Na przestrzeni zaledwie trzech dni Knight pokazuje nam, jak bardzo Diana była wyobcowana. Samotność ją przytłaczała i sobie z nią psychicznie nie radziła. Jej niemy krzyk widzieli wszyscy, ale nikt nie śmiał jej pomóc, bojąc się królowej, choć wiele osób by chciało i drobne przejawy dobroci w jej stronę da się w Spencer dostrzec. Oglądając jej dramat, naprawdę jej współczujemy. Kristen Stewart wzbija się na wyżyny aktorstwa, skutecznie zrywając jakiekolwiek etykietki przyczepione przez poprzednie produkcje. Jest to jej – moim zdaniem – najlepsza rola, która jest mocnym kandydatem do przyszłorocznego Oscara. Rola można by rzec wybitna. Czapką nakrywająca wszystkie inne w tej produkcji.

To też kolejna tegoroczna produkcja, do której genialną muzykę skomponował Jonny Greenwood, gitarzysta zespołu Radiohead, który obecnie na swoim koncie ma takie świetne soundtracki jak Nić widmo, Wada ukryta czy niedawno recenzowane przeze mnie Psie Pazury. Do tego dochodzą jeszcze piękne zdjęcia Claire Mathon (Portret kobiety w ogniu), która potrafi wyciągnąć mrok z pięknych starych wnętrz królewskiego dworku. Czujemy wręcz chłód, jaki bije z tych przystrojonych i zdominowanych przez drewno wnętrz.

Zobacz lokalizację na mapie


Podziel się
Oceń

Reklama
Reklama
Reklama