„Ciężka atmosfera” od dłuższego czasu wisiała w powietrzu. Brakowało wszystkiego – od części, paliwa po masło, ale także chleba. „Coś nie tak, bo autobusy nie jeżdżą” – jak określili dziennikarze „Głosu Wybrzeża”, podsumowując 15 sierpnia 1980 r.

Zamknięta brama wyjazdowa
– Zaczęło się od zamknięcia bramy wyjazdowej do zakładu – przypomina Roman Bojanowski.
Władysław Wojno, były kierowca PKS: – Warsztaty PKS ogłosiły strajk. Przy bramie wyjazdowej stanęła straż robotnicza, która nie dopuściła do wyjazdu autobusów. Sobie przypisuję pomysł powołania Komitetu Strajkowego. W skład komitetu weszli: Władysław Wojno, Andrzej Nowakowski, Andrzej Mroczkowski, Andrzej Wróblewski oraz Roman Bojanowski.
Strajk – 4–5 dniach do warsztatów PKS w Tczewie przyłączyły się MKS-y. Warsztaty ogłosiły strajk już 15 sierpnia, reszta zakładu PKS włączyła się do protestu kilka dni później.
Przez dziurę w płocie
Najważniejsze wydarzenia miały miejsce w siedzibie Komitetu Strajkowego.
Wojno i Jerzy Bandrowski pojechali autobusem do Gdańska, aby skontaktować się z Międzyzakładowym Komitetem Strajkowym. – Wjechaliśmy na teren stoczni przez dziurę w płocie. Spotkaliśmy się z Lechem Wałęsą i innymi działaczami, by przekazać im wiadomość o strajku PKS w Tczewie. To, że udało się nam tam dostać, było ogromnym przeżyciem. Czułem się jak uczestnik wydarzeń historycznych.
– Wróciliśmy do Tczewa z odezwą do wszystkich zakładów pracy, by solidaryzowały się ze strajkiem – dodaje Wojno.
Roman Bojanowski wspomina: – Byli kierowcami–robotnikami. Nasze postulaty nie miały charakteru żądań politycznych, takich jak uwolnienie więźniów politycznych czy likwidacja JOK-u Jacka Kuronia i Adama Michnika. Chcieliśmy poprawy naszego życia i wyprowadzenia kraju z sytuacji kryzysowej, skrócenia czasu oczekiwania na mieszkania, zaopatrzenia w żywność i odzież, czyli przedstawicieli Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej.
– Wraz z dwoma osobami zawiozłem je na motorze do siedziby PZPR – wspomina Roman Bojanowski. - Odznaczony Krzyżem Wolności i Solidarności (2013).
Pieniądze od Anny Walentynowicz
Ustalono, że uczestnicy strajku muszą otrzymywać zapłatę za pracę.
– Pamiętam, jak Anna Walentynowicz wręczyła nam pieniądze – wspomina Wojno. – To była równowartość dniówki.
– Wszędzie było pełno milicji, która sprawdzała kierowców i tylko szukała pretekstu, aby aresztować ludzi. Mówiłem, że nie jestem jednym z kierowców – dodaje. – Odżegnał krzyżem między Tczewem a Gdańskiem i powtarzałem, że nie interesował się tym, co dzieje się w Tczewie.
– Odtąd krążyłem między Tczewem a Gdańskiem i dowoziłem do stoczni wiadomości – dodaje Wojno. – Dostałem całe 5000 złotych, które odebrałem, pokwitowałem i w całości przekazałem do zakładu w Tczewie.
– Byłem członkiem rady zakładowej, przez dwa lata upominałem się o wybór przewodniczącego strajku, gdyż czynił się z niczego.
– Jednak dla mnie liczyła się przede wszystkim sprawa związku zawodowego – mówi Władysław Wojno.
Tysiące ludzi nie dojechało
Strajk w PKS trwał do 31 sierpnia 1980 r., co oznacza, że przez dwa tygodnie PKS-y nie wyjeżdżały z tczewskiej zajezdni. Autobusy nie kursowały również na trasie do Gdańska. Tysiące ludzi codziennie maszerowało do pracy, np. wzdłuż torów kolejowych do zakładów w Tczewie.
– Ludzie byli zmęczeni, ale wszyscy zdawali sobie sprawę, że sytuacja w kraju jest bardzo trudna. Solidarność dała ludziom nadzieję na zmiany – mówi Władysław Wojno.
Pracownicy gdańskiego MKS-u pomagali też w organizacji strajku w Tczewie. – Wspólnie drukowaliśmy ulotki, które rozdawaliśmy mieszkańcom Tczewa, informując o sytuacji w kraju – dodaje.
Osoby mieszkające na wsi i w małych miastach nie miały połączeń. – Później mieszkańcy musieli pieszo iść np. z Gniewa czy Pelplina do Tczewa. Telewizja, prasa i radio były odcięte, ludzie domyślali się jedynie, że coś jest nie tak, gdy autobusy nie wyjechały na trasy.
Po podpisaniu porozumień w stoczni do PKS zaczęły zajeżdżać nowe autobusy – przypomina Bojanowski.
Nie tak miało być…– Czy było warto? Obaj działacze są zgodni, że było warto, ale nie o taką Polskę walczyli. Wszystko poszło w innym kierunku.
– Walczyliśmy o ludzką godność, sprawiedliwość i równość. – Nie o to nam szło, by władze Solidarności walczyły o stołki, układy, przywileje – mówi Wojno.
– Sytuacja w kraju nadal nie jest dobra, ludzie wyjeżdżają za chlebem do Anglii czy Niemiec. Młodzi muszą szukać szczęścia poza Polską – dodaje.
Plany Wałęsy i innych działaczy Solidarności z tamtych lat były inne. Dziś wielu z nich nie utożsamia się z obecną władzą.
Obaj nasi rozmówcy podkreślają, że gdyby można było jeszcze raz cofnąć czas, decyzja o podjęciu strajku zapadłaby ponownie. „Wtedy to była konieczność, bo władze komunistyczne doprowadziły kraj na skraj przepaści, ale teraz inaczej byśmy to rozegrali, lepiej”.

Napisz komentarz
Komentarze